2/14/2015

Nawiedzony Podcast #16 Nawiedzone Walentynki

Z okazji czternastego lutego Elin i Szymas przygotowali dla Was odcinek tematyczny, tj. recenzję dwóch klasycznych horrorów walentynkowych. Padło na Valentine (2001) oraz My Bloody Valentine (2009). Przed Wami blisko godzinna dyskusja o kupidynkach, kilofach, parówkach oraz miłości w 2D i 3D! Zapraszamy do słuchania i życzymy udanych Walentynek! =)

Plik mp3 do pobrania (52 min 21 sek)

5 komentarzy:

  1. Slashery łykam w każdej postaci więc nie ważne czy wtórne czy nie wtórne, w 99% przypadków bawię się dobrze. "Walentynki" wspominam dobrze. I tyle. Ale powiem wam, że nie planowałem odświeżać sobie tych filmów bo stwierdziłem, że jestem z nimi w miarę na bieżąco, ale kompletnie nie pamiętam tego o czym mówicie, że sceny morderstw nawiązują do wstępu. W ogóle nie pamiętam wstępu a tym bardziej żeby do czegoś potem nawiązywał. Zresztą samych morderstw też nie pamiętam. Jacuzzi? Żelazko? Pamiętam chyba tylko scenę ze szklaną ścianką od prysznica. A wszechobecny morderca to ogólnie minus większości slasherów. Dlatego tak bardzo podobało mi się zakończenie "Krzyku" gdzie tak zajebiście rozłożyli również ten motyw.

    Drugi film tez wspominam bardzo dobrze choć głównie dlatego, że to mój pierwszy film jaki widziałem w 3D. Podobało mi się wtedy też, że bracia Winchester idą w horror. Ja akurat Supernatural bardzo lubię i oglądam to od 9 lat i wtedy jeszcze to nie był serial z targetem ograniczającym się do bandy piszczących nastolatek (albo "nastolatek" :D). Uważam, że starszy brat Winchester akurat trafił lepiej bo nową wersje "Piątku 13" z Samem próbuję wymazać z pamięci i mi nie wychodzi. Na "Krwawych Walentynkach" bawiłem się doskonale ale nie konfrontowałem tego po jakimś dłuższym czasie w wersji 2D i w telewizorze. Chociaż akurat to 3D było takie sobie. Oczywiście na mnie wtedy zrobiło gigantyczne wrażenie (to jest drugie z 3 moich najważniejszych punktów w całej mojej historii związanej z oglądaniem filmów) ale było to takie trochę sztuczne 3D z tego co pamiętam. A jeszcze u mnie w kinie były napisy w 2D na czarnych paskach i to powodowało bardzo dziwne wrażenie i mogło spowodować ból głowy. Natomiast zupełnie nie kupuje końcówki filmu. Dla mnie to najtańszy twist jaki można zrobić i takie trochę robienie z widza debila. Nie znoszę takich zagrań.


    PS. Topienie we wrzątku było też chyba w "Sleepway Camp". Kurde ja ciągle nie widziałem oryginału MBV :/ I chyba wezmę się za to dzisiaj albo na dniach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krzysztof Kołacki14 lutego 2015 12:19

    Oba filmy wspominam bardzo dobrze. "Walentynki" pojawiły się jakoś w środku nowej fali teen slasherów, wywołanej sukcesami "Krzyków" i "I Know What You Did Last Summer". Okazały się udanym nawiązaniem do tradycji, a jednocześnie oferowały pewną świeżość (choćby przez to, że nei były remake`iem czy sequelem) i lekkość. Podobał mi się ten film. "My Bloody Valentine" widziałem w kinie, w dodatku w 3D, więc i wrażenia były mocne. Niemniej niestety albo stety znałem już wtedy oryginał z początku lat 80. - straszniejszy i lepszy pod prawie każdym względem (no, może mniej gore - ale to już w dużej mierze ingerencja ówczesnej cenzury).

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh, miałem to samo :) Niby oglądałem te filmy po kilka razy, a wielu istotnych rzeczy w ogóle nie pamiętałem.

    We wstępie chłopiec prosi dziewczyny do tańca, a one mu odpowiadają w różny sposób - delikatnie lub dość chamsko. Późniejsze morderstwa nawiązują do tych odpowiedzi. Gdy jedna dziewczyna mówi, że np. wolałaby ugotować się żywcem, niż tańczyć z młodym, to potem... sam wiesz :)

    Mnie to 3D właśnie bardzo się podobało. Było odrobinę nachalne, ale zarazem zróżnicowane i było go dużo. Nie pamiętam jakie były napisy, ale chyba zwyczajne na pierwszym planie.

    A końcówka... sam nie wiem. Przez to, że wcześniej tak mylili tropy, to mnie się podobała.

    Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze, to tym bardziej muszę sięgnąć po oryginał :) Tylko nie wiem, czy robić to już teraz, bo trochę się boję, że będąc na świeżo po remake'u, nie wciągnę się tak w fabułę, bo przecież mniej więcej ją znam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tam nie ma mylonych tropów. Tam nie ma w ogóle żadnych tropów tylko jest wyraźnie pokazane, że ten bohater nie jest mordercą a na końcu okazuje się, że zrobiono nas w konia i jednak jest mordercą. Oglądając tego typu slashery zawsze próbujemy odgadnąć kto jest mordercą co w tym przypadku mija się z celem bo jest to zwyczajnie niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń